środa, 27 listopada 2013

Kometa stulecia blisko Ziemi!

W stronę Słońca szybko zmierza odkryta przed rokiem kometa ISON, okrzyknięta kometą stulecia. Już teraz jest tak blisko Ziemi, że można ją zobaczyć gołym okiem, na razie tuż przed wschodem Słońca, nad wschodnim niebem.

Astronomowie i miłośnicy obserwacji kosmosu mają nadzieję, że to dopiero początek - liczą na to, że kometa będzie zapewniać coraz bardziej spektakularne widoki w ciągu najbliższych paru tygodni. - 28 grudnia ISON przeleci najbliżej Słońca, około 1,5 mln kilometrów od gwiazdy, i wtedy jej jasność może być tak wielka, że poruszający się na niebie świetlny obiekt z warkoczem może być widoczny nawet w dzień - opowiadał kilka dni temu w rozmowie z „Newsweekiem” astronom Jerzy Rafalski z Planetarium im. W. Dziewulskiego w Toruniu.

Niestety, ta bliskość Słońca wydaje się być dla ISON destrukcyjna. - Kometa, która jest wielką kulą zbitego lodu i śniegu, może rozgrzać się tak mocno, że doprowadzi to do jej rozpadnięcia - tłumaczy Jerzy Rafalski. Niepotwierdzone jeszcze informacje mówią o powolnej defragmentacji komety. Jak donosi portal astronomiczny Tylkoastronomia.pl, zaobserwowano nagłe zmiany w emisji gazów z jądra komety, co zdaniem astronomów może świadczyć o rozpadnięciu się obiektu. Na razie nie można tego potwierdzić, bo kometa znajduje się bardzo blisko słońca, co znacznie utrudnia obserwacje z Ziemi.

Jeżeli kometa ocaleje, zacznie być znowu dobrze widoczna za parę dni, a około 6 grudnia, na Mikołaja, możemy spodziewać się kolejnego kosmicznego show. - Kometa zacznie być widoczna wieczorem, tuż po zachodzie Słońca. - Wtedy będzie jeszcze jasna, a obok niej będzie można zobaczyć pięknie świecącą Wenus oraz cieniutki sierp Księżyca - mówi astronom.

Trzymajmy więc kciuki, aby tego pięknego, kosmicznego spektaklu nie przesłoniły nam chmury i przede wszystkim aby kometa ocalała i jeszcze przez jakiś czas pozostała na niebie, przypominając nam o swojej słynnej poprzedniczce - Gwieździe Betlejemskiej, która ponad dwa tysiące lat temu w podobnym czasie pojawiła się na niebie.




Źródło: nauka.newsweek.onet

poniedziałek, 25 listopada 2013

Znaki końca świata

Koniec świata od zawsze przerażał ludzi. Od wieków kolejni prorocy wyznaczali "pewne" terminy wielkiego kataklizmu. Żaden z nich się nie sprawdził, jednak budził lęk, a czasem i panikę. Czy rzeczywiście możliwe jest wyznaczenie dokładnej daty końca świata? Czy będzie to długotrwały proces czy raczej nagła katastrofa? Tego nie wiemy, ale tak w samej Biblii, jak i w innych starożytnych pismach doszukać się możemy zapowiedzi Dni Ostatnich. Po czym poznać, że koniec świata jest już blisko? Możemy posłuchać naukowców, którzy mówią o wypalaniu się Słońca czy zderzeniu z wielką asteroidą. Możemy też poszukać innych znaków zwiastujących koniec.


Trzęsienia ziemi, huragany, tsunami
Katastrofy, które pustoszą ziemię i oceany pochłaniające ląd. Zapanują susze, potem powodzie, gradobicia, wielkie pożary. Takie wydarzenia zapowiadają już proroctwa królowej Saby, zwanej Sybillą. Mimo tak oczywistych i wielkich nieszczęść ludzie nie wyciągną z nich wniosków. Nie zmienią swojego postępowania, nadal panować będzie chciwość, zazdrość i złość. Wizje te pokrywają się częściowo z tym, co przeczytać możemy w Apokalipsie. Takie sytuacje miały miejsce m.in. na Haiti, w Japonii, Tybecie, na Filipinach.



Świetlisty znak na niebie
Według wielu przepowiedni znakiem zapowiadającym koniec świata ma być świetlisty znak na niebie - ko­meta z długim ogonem, widoczna z każdego punkt na Ziemi. Po jej pojawieniu się mamy cztery lata na po­prawienie naszego postępowania. Jednak ludzkość zlekceważy ten znak i na Ziemi nadal panować będzie gwałt i przemoc. Wtedy na niebie pojawią się kolejne oznaki gniewu bożego. Wybuchać będą epidemie nie­znanych chorób, panować będzie głód i bieda.
 W 1986 roku panikę wzbudziła kometa Halleya. Wierzono, że jest ona zapowiadanym znakiem od Boga. Obecnie, w okolicach Bożego Narodzenia na niebie zobaczymy Kometę Stulecia ISON. Będzie ona widoczna gołym okiem nawet w ciągu dnia. Według amerykańskiego kaznodziei Paula Begley’a jej nazwa - ISON - oznacza nic innego, jak „I son” („Ja, syn”) i zwiastuje ona powtórne przyjście Jezusa na świat.



Wielka wojna
Wielu proroków mówiło o tym, że znakiem zbliżającego się końca świata będzie zwiększona ilość wojen do­mowy i konfliktów międzynarodowych. Część z nich toczyć się ma w Europie, która stanie w ogniu. Koniec jednej wojny oznaczać będzie początek kolejnej. Ludzie zajęci konfliktami i walką zaniedbają ziemię i prze­mysł, przez co zapanuje wielka bieda i głód. Walki te mają zakończyć się w Europie wielką suszą. Deszcz nie będzie padał przez bardzo długi czas. Potem zaś obfite opady spowodują powodzie.
 Mówiąc o konfliktach zbrojnych i wojnach domowych nie sposób nie zwrócić uwagi na sytuację w Syrii, Egipcie, Sudanie, Libii, na Mali. Charakteryzują się one wyjątkowym okrucieństwem reżimów wobec swoich rodaków, cywili.



Władza pieniądza
Według Sybilli i innych proroków znakiem zapowiadającym koniec świata jest też zwycięstwo kłamstwa i obłudy. Wszyscy będą oszukiwali i okradali się nawzajem. Pieniądz będzie rządził światem. Nikt nie powie ani słowa prawdy. Nie będzie sprawiedliwości, uczciwe procesy będą fikcją, bo sądy będą opłacone. Więzi międzyludzkie ulegną pogorszeniu. Każdy będzie myślał tylko o sobie, nie będzie dbał nawet o najbliż­szych. Rodziny będą się rozpadały, rodzice będą porzucali dzieci. Panować będzie wszechobecna rozpusta. Ludziom zabraknie szlachetnych, pozytywnych uczuć. Wszystko to doprowadzi do zgładzenia przez Boga trzeciej części ludzkości.



Antychryst
 Zapowiedzią zbliżającego się końca będzie pojawienie się Antychrysta. Narodzić się on ma w Babilonie. W jego imieniu przemawiać będą fałszywi prorocy, którzy pochodzić mają z chrześcijaństwa. Jego celem bę­dzie fałszowanie słowa bożego, przekonanie nas, że Jezus nie był Mesjaszem. Będzie zwodził ludzi, nakła­niał do złego. Przez fałszywe znaki, uzdrowienia i cuda Antychryst chce zastąpić Boga. Szatan chodzić ma w szeregach kardynałów. Przez wieki starano się odkryć tożsamość Antychrysta. Miał nim być Napoleon, Hitler czy Stalin. W kręgu podejrzeń znaleźli się także Osama bin Laden, Mao Tse-tung, Władimir Putin, papież, książę William, Barack Obama. Ciekawostką jest, że mianowany przez Obamę Sekretarz Marynarki Wojennej nazywa się Raymond Mabus – Mabus to według Nostradamusa imię trzeciego Antychrysta.



Wymieranie zwierząt
 Oznaką nadchodzącego końca świata jest też wymieranie zwierząt. Zjawisko to bardzo nasiliło się w ostat­nich latach. Z ziemi znikają kolejne gatunki. Ekolodzy biją na alarm. W wodach znajduje się mnóstwo mar­twych ryb, z nieba spadają ptaki, zdychają ssaki. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby zwierzęta nie ginęły stadami. Gwałtownie maleje też ilość pszczół. Stanowi to wielkie zagrożenie, ponieważ doprowa­dzić może do wyginięcia dużej ilości roślin. W styczniu 2011 roku w miejscowości Beebe w stanie Arkansas z nieba spadło ok. pięciu tysięcy ptaków. Według oficjalnych wyjaśnień ptaki zmarły na skutek obrażeń od sylwestrowych fajerwerków. Podobne masowe śmierci zwierząt miały miejsce także w innych częściach Stanów Zjednoczonych, w Brazylii, we Włoszech, w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Tajlandii, Korei czy Australii.



Ostatni papież
Po rezygnacji z funkcji biskupa Rzymu Benedykta XVII zapanował strach. Według wielu przepowiedni ko­lejny papież miał mieć oliwkową skórę. To on miał być "papieżem czasu Apokalipsy". W czasie jego pontyfi­katu nasilić się mają katastrofy naturalne i krwawe wojny domowe. Ludzie zaczną masowo odwracać się od Kościoła. Nastąpić ma jego upadek. Według przepowiedni Malachiasza po Janie Pawle II miało być jesz­cze tylko dwóch papieży. Odpowiada to ilości miejsc na portrety ojców Kościoła w watykańskiej Bazylice św. Pawła za Murami. Wszystko wskazuje na to, że miejsca wystarczy jeszcze tylko na portret Franciszka. Czy to on jest ostatnim papieżem - Petrus Romanus?



Nawrócenie się Izraela
Biblia jako znaki końca świata podaje również nawrócenie się Izraela i głoszenie ewangelii na całym świe­cie. Trudno nam dziś sobie wyobrazić, że wyznawcy judaizmu uznają Jezusa za Mesjasza, jednak według niektórych interpretacji za nawrócenie Izraela uznać można już wybudowanie na jego terytorium świątyń chrześcijańskich.


Źródło: Onet.pl

czwartek, 14 listopada 2013

Kiedy nastąpi koniec świata?

Szkoccy naukowcy stwierdzili, że zagłada świata w jego obecnej formie nastąpi za około miliard lat. Odpowiedzialny za to będzie... niedobór dwutlenku węgla.

Zdaniem badaczy w ciągu miliarda lat na Ziemi dojdzie do zmian, które okażą się zabójcze dla większości organizmów. Jako pierwsze w wyniku zbyt małej ilości dwutlenku węgla w atmosferze zginą rośliny. Następnie taki sam los czeka zwierzęta. Ludzie wyginą zaraz po nich. Wtedy to na Ziemi pozostaną jeszcze mikroby, którym jednak również nie uda się przetrwać. Odkrycie szkockich badaczy podważa sens walki z globalnym ociepleniem - redukcja emisji gazów cieplarnianych może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego.

Teoria dotycząca śmiertelnego dla ludzkości niedoboru dwutlenku węgla nie jest jedyną. Inna głosi, że w ciągu pięciu miliardów lat Ziemia przestanie istnieć przez Słońce - ma ono stopniowo podnosić swoją temperaturę, jego jądro ma się kurczyć, a otoczka rozszerzać. W efekcie po upływie pięciu miliardów lat częściami składowymi Słońca staną się trzy najbliższe mu planety - w tym również Ziemia.

Kolejna apokaliptyczna i całkowicie realna wizja dotyczy Galaktyki Andromedy, która ma uderzyć w Drogę Mleczną za dwa miliardy lat. Galaktykę tę dzieli od nas obecnie 2,4 mln lat świetlnych, jednak odległość ta zmniejsza się o cztery miliardy kilometrów rocznie. Za dwa miliardy lat obie galaktyki zderzą się lub miną w niewielkiej odległości, co również będzie oznaczać koniec obecnego świata - dojdzie wtedy do wielkich zmian grawitacyjnych, a gwiazdy zmienią swoją trajektorię. Galaktyki zaczną krążyć wokół siebie, ostatecznie tworząc jedną, wielką galaktykę, w której tworzenie się życia rozpocznie się na nowo.

Oczywiście na tym lista nieuniknionych katastrof, które dotkną Ziemię wcale się nie kończy. Cały czas mówi się też o przebiegunowaniu Ziemi, wysychaniu oceanów, nadaktywności Słońca oraz po prostu o zabójczym w skutkach zderzeniu z asteroidą. Czy któryś z tych scenariuszów może się spełnić? Zdaniem naukowców na pewno.





Źródło: Onet.pl

sobota, 9 listopada 2013

W NIEDZIELĘ lub PONIEDZIAŁEK Satelita uderzy w Ziemię!

Za kilka dni uderzy w Ziemię jeden z krążących po orbicie ziemskiej europejskich satelitów - donosi "New York Times". Nikt nie jest jednak w stanie dokładnie przewidzieć, kiedy i w jakim miejscu nastąpi jego zniszczenie.

Jak podaje nowojorski dziennik - to może mieć miejsce gdziekolwiek na naszej planecie. Taką opinię wyraża również Dr Rune Floberghagen z Europejskiej Agencji Kosmicznej - kierownik misji satelity określanej skrótem GOCE. Dr Floberghagen uspokaja, że uderzenie w Ziemię nastąpi na niewielkiej powierzchni - jedynie ok 15-20 metrów kwadratowych. Możliwe jest bardzo wstępne określenie daty uderzenia szczątków w ziemię. Przewidywania ekspertów mówią o niedzieli lub poniedziałku.

Za kilka dni o powierzchnię planety rozbije się od 25 do 45 kosmicznych śmieci pozostałych ze spalonego satelity. Największe fragmenty, które dotrą na Ziemię nie ulegając całkowitemu spaleniu, mogą mieć nawet 90 kilogramów. "New York Times" podaje, że w tym roku na Ziemię spadnie ok. 100 ton gruzów z przestrzeni kosmicznej. Nie jest jednak znany żaden przypadek, aby ktokolwiek ucierpiał w wyniku spadającego kosmicznego gruzu - dodaje "NYT".

Satelita, który właśnie zbliża się do Ziemi, pozwala na bardzo dokładne zdjęcia i pomiary grawitacyjne ze względu na orbitowanie na wysokości 225 lub 257 km. To pozwala na uzyskanie pomiarów geologicznych, co jako wyjątkową możliwość podkreśla Dr Floberghagen. Dane pozwalają naukowcom badać poziom pokrywy lodowej na ziemi.

Jak dodaje Dr Floberghagen satelitę powolnie opadającego w kierunku Ziemi, możemy traktować jako swoisty kosmiczny szybowiec. Wraz ze zmniejszającą się odległością od ziemi drastycznie zwiększać się będzie prędkość opadania. Satelita będzie przekazywał dane naukowcom aż do jego ostatecznego zniszczenia.



Źródło: onet.pl

poniedziałek, 4 listopada 2013

FOTO! Co zobaczysz przed śmiercią?


Osoby, które doświadczyły śmierci klinicznej różnie opisują swoje doświadczenia, ale są pewne punkty wspólne. Te same rzeczy widzą osoby ze wszystkich stron świata, wychowane w różny sposób, ateiści, ka­tolicy, hindusi. Co łączy ich relacje? Co każdy z nas może zobaczyć w obliczu śmierci?

W STRONĘ SUFITU
Badaniem przypadków NDE (Near Death Experience - doświadczeń z pogranicza śmierci) zajmował się amerykański psycholog Raymond A. Moody. Wyniki swoich poszukiwań spisał w słynnej książce "Życie po życiu". Zebrane przez niego relacje, choć róznorodne, w wielu miejscach łączyły się ze sobą. Niemal każda osoba mówiła o niesamowitym uczuciu, kiedy nagle odkrywała, że jej ciało leży bez życia, podczas kiedy ona wzbija się w powietrze - do sufitu szpitalnej sali czy wysoko ponad głowy ludzi zbierających się w miejscu wypadku. Czy każdy z nas w chwili śmierci odkryje, że potrafi latać?


ŚWIATEŁKO W TUNELU
Ten element doświadczeń z pogranicza śmierci zna chyba każdy. Po etapie wznoszenia się nad opuszczonym, umierającym ciałem przy­chodzi kolejny - głośny szum lub dzwonienie w uszach, a następnie pojawienie się ciemnego tunelu zakończonego jasnym, przyzywają­cym światłem. Podobno trudno jest się oprzeć chęci, by ruszyć w jego stronę.


ŚWIETLISTA ISTOTA
Zwykle na końcu tunelu, choć czasem tuż po etapie wznoszenia się nad ciałem obok umierającego poja­wia się świetlista istota. Niektórzy opisują ją jako wysokiego, pięknego anioła, inni mówią o Jezusie Chrystusie lub po prostu o kuli jasnego, ciepłego światła.


FILM O ŻYCIU
Kolejny element doświadczeń z pogranicza śmierci, który występuje w niemal każdej relacji to film z życia umierającego. W ciągu krótkiej chwili przed jego oczami przesuwają się sceny z wczesnego dzieciństwa, młodości, czasów współczesnych. Wspomnienia miłe i przykre, takie, z których można być dumnym lub się ich wstydzić. "Film" trwa podobno tylko kilka sekund.


POWRÓT BLISKICH
Większość osób doświadczających śmierci klinicznej wspomina o spotkaniu ze zmarłymi bliskimi. Nie wy­glądają jak duchy znane nam z horrorów. Wyglądają tak jak wtedy, kiedy jeszcze żyli. Są uśmiechnięci, zwykle milczący, ale wytwarzają wokół siebie aurę spokoju i głębokiego wsparcia.


To zwykle właśnie zmarli bliscy zadają pytanie, które może jeszcze odwrócić los umierającego: "Chcesz wrócić?". Niekiedy nie pozostawiają wyboru mówiąc, że to jeszcze nie czas, że powrót jest konieczny. Obie­cują jednak, że jeszcze się spotkają, kiedy nadejdzie właściwy moment. Umierający zwykle nie chcą opu­ścić tego miejsca, ale jakaś siła pcha je z powrotem do fizycznego ciała. Pytanie o powrót występuje w rela­cjach osób, które wróciły. Nie wiadomo, czy ci, którzy odchodzą na zawsze też je słyszą.


Źródło: Onet.pl

sobota, 2 listopada 2013

Poznajcie Dynamo: Magician Impossible. W jaki sposób chodził po wodzie?

Steven Frayne robi wszystkie cuda znane z Nowego Testamentu. Bez najmniejszego problemu lewituje lub doprowadza do samolewitacji przedmiotów, ale gorzej, bo ostatnio pokazuje rzeczy, o których nawet.. nie chcę mówić.


Kiedy w 2011 roku telewizja Discovery zdecydowała się wyemitować serial dokumentalny "Więcej niż Magia" (w oryginale: Dynamo: Magician Impossible) o ulicznych zabawach iluzjonisty z Bradford, w pismach zajmujących się branżą telewizyjną posypały się na nią gromy. Jak można w telewizji mającej ambicje naukowe pokazywać oszusta manipulującego ludźmi? Jaki jest sens pokazywania "lewych numerów" jakiegoś hochsztaplera o zdolnych rękach robiącego kuglarskie sztuczki? Przedstawiciele telewizji razem z producentami programu wyjaśniali, że po pierwsze w żaden sposób nie pomagają głównemu bohaterowi serii, a także apelują, aby uważnie oglądać to, co robi Steven Frayne, gdyż oni sami nie potrafią tego wyjaśnić.

Występy iluzjonisty spowodowały prawdziwą burzę na stronach telewizji Discovery, a także w sieci - na tysiącach for i w serwisach społecznościowych. Także czytelnicy serwisu FN z coraz większym zdumieniem śledzą to, co pokazuje telewizja Discovery, czego dowodzi jeden z komentarzy pod tekstem opublikowanym w serwisie.
"Może piszę nie na temat. Sorry! Ale po obejrzeniu wczoraj nowych odcinków Magika Dynamo (powtórka w Niedzielę, 19h na kanale Discovery) jestem w szoku. To nie może być magia!!! ON potrafi znacznie więcej niż już słynnych Wolf Messing. Czy ma tak piękny umysł? Czy potrafi przechodzić do innych wymiarów na oczach tys. ludzi? Czy opanował fizykę kwantową do perfekcji? A może współpracuje z siłami duchowymi? Nie wierzę, żeby były to ustawki, przez kanał Discovery. Kto potrafi mi odpowiedzieć???".


Oczywiście natychmiast znaleźli się chętni do wyjaśnień, którzy sprowadzili całą sprawę do "prostych numerów". Bo wiadomo, że tu "użył żyłki", a tu użył "czegoś przylepionego do szyi". Oto przykład odpowiedzi, która pojawiła się pod komentarzem z pytaniem w sprawie Frayne'a:
"Wiele z tych rzeczy to po prostu sztuczki iluzjonisty, tak jak na przykład numer z łańcuszkiem wyciąganym przez szyję - na jednym z pokazów po wyciągnięciu łańcuszka wyszedł mu również tatuaż, czyli łańcuszek wchodzi w coś przyklejonego do szyi (zawsze najpierw schylona głowa, niby zapinanie), a potem wychodzi na zewnątrz w teatralny sposób. Tak samo numer z klaksonem, gdzie po drugim sygnale znika i przenosi się na sąsiedni budynek - gość nigdy nie pracuje w okularach, tym razem jednak tak, bo ciężko było znaleźć sobowtóra. Całość jest reżyserowana i dokładnie przygotowywana (ekipa, pięciu operatorów, producenci, kasa itp)".


Tu trzeba wyjaśnić, że w owym bezlitosnym i wykpiwającym tłumaczeniu jest dość poważna nieścisłość, a opierać się tutaj należy na wyjaśnieniach producentów, w tym także kanału Discovery, które pojawiły się w brytyjskiej prasie.
Ludzie reprezentujący kanał Discovery twierdzą, że całość produkcji robiona jest bardzo niskim budżetem, nie ma ani pięciu operatorów (jest zawsze jeden operator z kamerą, który filmuje wydarzenia dyskretnie, aby uniknąć wystraszenia uczestników), a tym bardziej nie ma żadnego reżysera. Wiele rzeczy wykonywanych przez Stevena Frayne'a jest improwizowanych i nikt z ekipy nie wie, co się będzie działo.

Oczywiście można zawsze powiedzieć, że "oszust na oszuście, a na tym oszuście jeszcze jeden oszust", ale w każdym razie trudno posądzać kanał Discovery o jawne kłamstwa akurat w tej sprawie. Gdyby bowiem okazało się, że zgłosiłoby się do mediów owych "pięciu operatorów, reżyserów i tłumy statystów", to nie tylko skończyłaby się historia z Dynamo, ale w gruzy na wieki ległaby wiarygodność stacji Discovery, która ma znakomitą markę. Piszemy o tym po to, aby pokazać, że sprawa ze Stevenem Fraynem nie jest taka prosta, jak chciałoby wiele osób widzących w nim kolejnego iluzjonistę, prostego oszusta. Ale najpierw wyjaśnijmy niezorientowanym w sprawie, kim jest ten człowiek.

Ten trzydziestoletni obecnie Brytyjczyk urodził się 17 grudnia 1982 w bardzo ubogiej dzielnicy w Bradford w Wielkiej Brytanii. Od urodzenia zmagał się z potworną i nieuleczalną chorobą jelit (Leśniowskiego-Crohna), która sprawiła, że jedzenie sprawiało mu ogromny ból. Ubocznym skutkiem tej choroby i ogólnego niedożywienia było to, że od dziecka jest bardzo drobnej postury (waży ok. 50 kilogramów). W szkole z tego powodu był ciągłym obiektem ataków ze strony rówieśników, którzy zabawiali się w dość okrutny sposób - wsadzali go do kosza na śmiecie i zrzucali z pagórka. Z pomocą przyszedł mu jego dziadek, który od dzieciństwa zajmował się magią. Nauczył swojego wnuka pewnej sztuczki polegającej na tym, aby nagle stać się "nieskończenie ciężkim" dla wszystkich innych ludzi, aby żaden z rosłych osiłków nie był w stanie podnieść go do góry nawet o milimetr (ten numer Frayne zrobił kilka razy także podczas swoich programów "Więcej niż magia", emitowanych w telewizji Discovery). Sposób ten okazał się bardzo skuteczny i rówieśnicy ośmieszeni owym pokazem szybko dali mu spokój. Steven Frayne jednak na tym nie poprzestał i zaczął trenować pod okiem dziadka rozwijając swoją "siłę".

Po pewnym czasie był w stanie przesuwać przedmioty, a także czytać "ludzkie myśli", co wywoływało obłędne zdziwienie połączone z przerażeniem u testowanych w ten sposób przez niego ludzi. On jednak zauważył, że można iść "krok dalej". Na ulicach Bradford zaczął robić tak zwane "sztuczki karciane", które narobiły mu ogromnego rozgłosu w całej Wielkiej Brytanii dzięki serwisowi YouTube. Na czym polegały owe "sztuczki"? Głównie na tym, że bezbłędnie odgadywał kartę, którą z talii wyciągnie przypadkowo poznana na ulicy osoba, ale także zanim ona dotknęła talii kart mówił, jaką kartę "pomyślał sobie" taki człowiek, a to wywoływało u uczestnika "karcianej sztuczki" już nawet nie zdziwienie, ale nawet często chęć ucieczki. Dlaczego? No bo przecież nie można czytać ludzkich myśli! Ale Steven Frayne ciągle robił postępy i ciągle rozwijał swoje umiejętności.

Jednak Sekret chodzenia po wodzie przez popularnego iluzjonistę, Stevena Fraynea znanego jako Dynamo, ujawniony. Magika skompromitował amatorski film nagrany przez jednego z gapiów i wrzucony na serwis YouTube.
Wreszcie, wiarygodność spaceru została podważona przez amatorski film nagrany przez jednego z gapiów, który wrzucił swoje nagranie na serwis YouTube. Widać na nim, jak policjanci płynący po iluzjonistę pomylili trasę i zawadzili motorówką o niewidoczną platformę, po której poruszał się magik. Był to prawdopodobnie płat szkła akrylowego umieszczony kilkanaście centymetrów pod taflą wody.

Warto dodać, że trick został humorystycznie zaprezentowany także przez Jeremy’ego Clarksona w programie „Top Gear” oraz Davida Duchovny’ego w jednym z odcinków serialu „Californication”.
Poniżej telewizyjna relacja wydarzenia, amatorskie nagranie dekonspirujące Dynamo, a także film instruktażowy wyjaśniający sekret sztuki „chodzenia po wodzie”.





Źródło: Onet.pl oraz Youtube.com